Dzisiaj nieco sentymentalnych wspomnień związanych z tematyką filmową, ale nie tą wielkoformatową, nadętą artystycznie, tylko wesołą twórczością dla dzieci, szczególnie w wersji rysunkowej.

Kreskówka, czyli film rysunkowy
BYŁ SOBIE CZŁOWIEK - rysunkowy serial telewizyjny z roku 1978

Film animowany, kiedy powstał, stanowił znaczące medium dla ówczesnej sztuki awangardowej. Pierwszy taki film nakręcono w roku 1906, po wynalezieniu metody zdjęć poklatkowych. Polską sztukę artystycznej animacji zainaugurował, w roku 1910, mieszkający w Kownie rysownik i karykaturzysta Władysław Starewicz. Zainaugurował filmem lalkowym pod tytułem „Piękna Lukanida”. Film animowany natychmiast został przez krytyków uznany za supernowoczesną odmianę sztuk plastycznych. Wielu twórców, po dziś dzień, tworzy w owej technice wybitne dzieła. Dzisiaj marudną i nużącą fizycznie poklatkowość zastąpił komputer, ale ostateczny efekt zawsze jest wynikiem talentu twórcy, a nie nowoczesnej techniki. Podobnie jak w muzyce, że zacytuję fragment piosenki: „elektronika nie gra za muzyka...”. Zanim przejdę do zapowiedzianego tematu, czyli filmów animowanych dla dzieci, przypomnę, że w roku 1983 polski film animowany TANGO, w reżyserii Zbigniewa Rybczyńskiego, otrzymał Oscara w kategorii krótkometrażowych filmów animowanych. Jest to film dla dorosłych. Znakomity. Lakoniczny artystycznie, a jakże wyrazisty w swoim przesłaniu. Oglądałem owo dzieło w kinie 25 lat temu, a mimo to wszystko pamiętam doskonale.

A teraz o filmowej animacji dla dzieci. Przede wszystkim rysunkowej. Skoro wspomniałem o nagrodach Oscara za ten rodzaj filmowej produkcji, to warto przypomnieć, że słynny Walt Disney nominowany był do Oscara aż 59 razy, a statuetek otrzymał 22 sztuki! Kiedy ja byłem dzieckiem nie istniała jeszcze w Polsce telewizja, zatem nie miałem szans oglądać wieczornych dobranocek, a także korzystać z innych wizualnych domowych rozrywek. Owszem, słuchałem radia. „Plastusiowy pamiętnik” w wykonaniu Ireny Kwiatkowskiej był mi najbliższy. Natomiast nasłuchałem się od rodziców o amerykańskiej myszce Miki i kaczorze Donaldzie, ponieważ oni wychowali się na tych filmach, chodząc do kina. Ale było to jeszcze przed wojną. Ja także bywałem w kinie. Za moich lat dziecięcych, w niedzielne południa, w Warszawie, wyświetlano zawsze kreskówki dla dzieci. Nazywało się to poranki. Bywałem z rodzicami na tych seansach. Oglądaliśmy tam żartobliwe filmiki niemal wyłącznie produkcji radzieckiej. Nie mogę nic złego o nich powiedzieć. Tamtejsza kinematografia naśladowała wiernie amerykańskie, rysunkowe realizacje, tyle że nie było tam żadnych myszek Miki, kaczorów Donaldów i tym podobnych. Ale nagle dane mi było zobaczyć oryginalne, czarno-białe i nieme filmy z myszką Miki. Było to dla mnie, wówczas dziesięciolatka, jakby objawienie. Tym bardziej, że całą serię zabawnych, disneyowskich komedyjek wyświetlał nam, podczas lekcji religii w Kościele Świętego Krzyża, nasz ksiądz katecheta. Kościół przy Krakowskim Przedmieściu, to kościół ojców misjonarzy. W latach pięćdziesiątych misjonarze byli prawdziwą elitą intelektualną. Ludźmi odwiedzającymi najdalsze krainy na ziemi. Toteż na lekcjach religii, my dzieci, mieliśmy okazję poznać nie tylko obowiązujące prawdy wiary, ale także prawdziwy świat, nawet ten oficjalnie zakazany. Nasz katecheta, poza pokazem filmów rysunkowych, potrafił także zagrać na fortepianie fragmenty światowych standardów jazzowych, a później poopowiadał nam o Louisie Armstrongu i muzykach z Nowego Orleanu. Tak mnie ów nauczyciel-misjonarz tym wszystkim zaraził, że do dzisiaj kocham tradycyjny jazz, a także stare filmy Walta Disneya.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.