Kiedy zmarł niedawno Zbigniew Wodecki zebrało mi się na wieczorne, historyczne wspominki, w gronie bliskich przyjaciół. Minęły prawie trzy tygodnie i oto otrzymałem telefon od uczestniczki owego wieczoru z wymówką, że skoro ona miała okazję wysłuchać tylu sympatycznych anegdotek o Wodeckim, dlaczego nie raczyłem opowiedzieć tych historyjek szerszemu gronu, czyli przekazać ich treść w felietonie. Przegląda oto już kolejny numer „Kurka”... i nic.

Iluż to wspaniałych ludzi opuściło nas w tym roku
Zbigniew Wodecki w wieku 28 lat

Może ma rację? Śmierć jest zawsze czymś smutnym, ale wesołe wspomnienia o zmarłym jakoś ten smutek łagodzą. W roku 2017, mimo że mamy dopiero czerwiec, odeszło z naszego świata wiele osób znaczących w świecie kultury. Wojtek Młynarski, Krystyna Sienkiewicz, Witold Pyrkosz, Zbigniew Wodecki, Danuta Szaflarska, a także wielka światowa sława w dziedzinie plastyki Magdalena Abakanowicz. Niektórych miałem okazję poznać.

Wodeckiego poznałem pięćdziesiąt lat temu, w roku 1969. Na Wydziale Architektury Politechniki Krakowskiej funkcjonował kabaret ANAWA, a przy nim zespół muzyczny Jana Kantego Pawluśkiewicza i Marka Grechuty. Marek był moim rówieśnikiem i tak jak ja studiował architekturę. Tyle że ja w Warszawie. Miałem okazję poznać go i cały zespół, kiedy krakowiacy przyjechali z występem do jednego z warszawskich klubów studenckich. Ja reprezentowałem wówczas kabaret „Stodoła”. Pogadaliśmy sobie trochę o naszych studiach (mieliśmy wszyscy po 23-24 lata). Pamiętam też, że spytałem Pawluśkiewicza, kim jest szczuplutki, długowłosy dzieciak w okularach, który im towarzyszył. To nasz skrzypek - odpowiedział Jan Kanty. Taki smarkul? - wyraziłem swoje zdziwienie. No to posłuchaj jak gra! - odpowiedział. Miał rację.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.